Dwa miesiące temu wróciłam z pierwszej wielkiej wyprawy mojego życia – duchowej podróży po Indiach. Czas mija, a mnie ciągle ciężko dostosować się do wymogów społeczeństwa zachodniego, codziennego życia polegającego na gonitwie w każdą możliwą stronę – by wszystko zrobić szybko i jak najlepiej. Ciągła myśl w głowie, że tam wszystko zostało takie spokojne, radosne i „niespieszące”.
Czym były dla mnie Indie? Całkowitym „resetem” umysłu, wyciszeniem i zagłębieniem się w swoją wewnętrzną istotę – z duchowej strony podróży. Z innej natomiast – konfrontacją ze swoją zachodnią materialistyczną kulturą, egzotycznym doświadczeniem, namnożeniem smaków i zapachów, podziwianiem piękna natury, jakiej wcześniej nie widziałam.
Indie pokazały mi swoją skrajność zaraz po opuszczeniu lotniska – Mumbaj, wielkie miasto, którego zróżnicowanie sytuacji materialnej ludzi tak bardzo przytłacza. Obok ogromnych wieżowców, marmurowych willi, ogromnych świątyń, znajdują się małe posklejane ze znalezionych materiałów domki, w których mieszkają całe rodziny. Ruch uliczny można nazwać chaosem; rządzi tam zasada: kto pierwszy, ten lepszy. Kolorowe ciężarówki, setki motocykli, na których przemieszczają się rodziny z dziećmi, małe riksze, rowery, samochody i jedna naczelna zasada – trąbienie. Trąbi każdy, „trąbienie jest OK!” – jak napisane jest na każdej ciężarówce, trąbienie pomaga ustalić, czy ktoś jedzie zza zakrętu, czy ktoś planuje wyprzedzać lub wymijać.
Poza zamieszaniem w komunikacji, rzuca się w oczy ogromna bieda. Omijając kasty arystokracji, bogate sklepy, zachodnie marki, eleganckie restauracje i wieżowce firm, na ulicy co krok spotyka się ludzi proszących o pieniądze, o jedzenie, którzy śpią tam, gdzie dopadnie ich zmrok. Nowy dzień zaczyna się dla nich tak samo: wstają, otrzepują się z kurzu, w którym zasnęli i wyciągają swoje wychudzone ręce w nadziei na czyjąś litość lub współczucie. Pomimo sytuacji w jakiej los postawił tych ludzi, uśmiech z ich twarzy nie znika.
To, co odróżnia ich od cywilizacji zachodniej, to spokój, uśmiech i wewnętrzna harmonia. Ludzie się uśmiechają – tak, jakby nie stracili tego czegoś, co tu, na zachodzie ginie na koszt poukładania całego otoczenia zewnętrznego (wszystko musi być takie i takie, ściśle określone przepisami, ludzie biegną i ciągle czegoś potrzebują – bo nie wiedzą, że mają wszystko, co potrzebne).
Indie to kraj ludzi religijnych; świątynie żyją, tętnią, ciągle słychać śpiewy, okrzyki radości, widać oddawane pokłony. Święto obchodzone jest za świętem, towarzyszą temu przedstawienia mówiące o historii ich Bogów, koncerty genialnej, uwzniaślającej muzyki, no i oczywiście prasat – czyli poczęstunek dla ludzi biorących udział w ceremonii. Wędrując w góry Indii, można dotrzeć do ludzi żyjących w całkowitym odosobnieniu, skupiających się na swoim wnętrzu i odkrywających nieograniczone niczym pokłady miłości wypływającej z ich samych – dążących do osiągnięcia wyzwolenia z materialistycznych potrzeb.
Poza kontaktem z ludźmi niesamowity okazał się kontakt z naturą. Naturą dla mnie egzotyczną. PrzeZima w Indiach przejawia się brakiem opadów. Automatycznie wszystko, co niepodlewane usycha, wysychają rzeki – pejzaż staje się czymś w rodzaju sawanny. Są jednak gospodarstwa nawadniające uprawy, więc plony zbiera się przez cały rok.
Soczyste melony, papaje, arbuzy, mango – wszystko naturalne i świeżo zerwane. Niesamowite pobudzanie kubków smakowych. Sprzedawane na ulicy świeżo wyciskane soki, kokosy do picia, które potem wystarczy rozłupać, by zajadać się pyszną malayą – kokosowym miąższem, czyli wiórkami jeszcze o konsystencji galaretki. Całe bogactwo indyjskiej kuchni, której bazą jest smak ostry i słodki. Bo słodycze mają wyborne!
Będąc tam półtora miesiąca (od końca stycznia do początku marca) w okresie, gdy trwała tam zima, a temperatury wahały się między 28-35 stopni, mogłam poczuć tę cudowną ucieczkę od polskiego śniegu i mrozów.
Egzotyczne kwiaty wabiące swoim pięknem, od których nie można oderwać wzroku, jak i zwierzęta – kolorowe pawie (choć są i białe wydające okropnie niemuzyczne dźwięki, niczym klakson w rowerze) rozbrykane, zadziorne małpy, na które trzeba uważać, wielkie nietoperze oblegające drzewa, kolorowe motyle przerastające te polskie dwu-, a nawet trzykrotnie. Całe bogactwo Indii środkowych.
Indie to nie kraj, który da się zwiedzić w krótkim czasie. Urzekły mnie i mam nadzieję tam powrócić w przyszłości.
Więcej o mojej podróży po Indiach (również tej duchowej) na blogu, który prowadzę: http://ift.tt/1SA2ZaL
#gajderia #gajderiamagazine #indie #felieton
via Tumblr http://ift.tt/1IioBcd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz