poniedziałek, 23 marca 2015

http://ift.tt/1GaXyMa Ostatnie tango w Paryżu, czyli danse...





http://ift.tt/1GaXyMa

Ostatnie tango w Paryżu, czyli danse macabre w Teatrze Śląskim




Starzejący się mężczyzna i młoda kobieta związani pożądaniem, którego obcesowe zaspokajanie, pozbawione gier i niedomówień, pozwala zagłuszać ból. Spotykają się w pustym, paryskim mieszkaniu do wynajęcia, by znaleźć ukojenie w czystej, fizjologicznej seksualności, odartej z sentymentalnej oprawy i pozbawionej zobowiązań. Liczą się tylko ich głodne siebie ciała – jego, tracące już zwartość, i jej – jeszcze doskonałe. Dusze mają się do tego nie mieszać. Początkowo zakładają, że nie będą nawet znać swoich imion. Takie zasady narzucił Paul, który w ten sposób przeżywa żałobę po samobójczej śmierci żony. Jean, znudzona mieszczańskim życiem i nieopierzonym narzeczonym, wolałaby jednak trochę więcej czułości. Angażuje się w tę przygodę emocjonalnie, a jej plany zamążpójścia przestają być dla niej jednoznaczne. Niedostrzegalną metamorfozę uczuciową przechodzi również Paul, który stopniowo w młodej dziewczynie zaczyna widzieć jakąś szansę dla siebie. Mieszkanie staje się ich ucieczką, nierealnym światem, poza którym nic nie istnieje i nic się nie liczy, poza którym nie ma żadnej istotnej historii. Wszystko kończy się tragicznie, nie ma tu bowiem dobrego zakończenia: pozostać razem oznaczałoby zżyć się ze sobą i po mieszczańsku zestarzeć, co byłoby zaprzeczeniem tej relacji. Rozstać się – nie byliby w stanie. Tragedia nieomalże klasyczna, z katastrofą w finale.

Francusko-włoski film oparty o scenariusz Bernardo Bertolucciego, Franco Arcalli i Agnes Vardy, wyreżyserowany przez Bertolucciego, został uznany za pornograficzny i wywołał w 1972 roku skandal obyczajowy. We Włoszech jego dystrybucja została zabroniona, a wszystkie kopie zniszczono. Bertolucci został skazany na 4 miesiące aresztu (w zawieszeniu) i 5 lat pozbawienia praw obywatelskich. Zakaz dystrybucji cofnięto dopiero po wielu latach i film wszedł na ekrany (okazało się, że Bertolucci zachował jedną kopię), jedynie nieznacznie zmieniony. W USA otrzymał kategorię „X”, oznaczającą dopuszczenie do dystrybucji tylko w specjalnych kinach i dopiero w 1997 roku zmieniono ją na „NC-17” (No Children 17 and Under).

Główne role zagrali Marlon Brando i Maria Schneider. Film zawierał niezwykle śmiałe sceny erotyczne, a Maria po wcieleniu się w rolę Jean, musiała przejść terapię w szpitalu psychiatrycznym (co oczywiście przywołuje historię Iwony Petry grającej w Szamance Żuławskiego). Kilka lat temu w jednym z wywiadów telewizyjnych Bertolucci wyznał, że Maria nigdy więcej się do niego nie odezwała. Czuła się poniżona i wykorzystana, gdyż nie uzgodniono z nią szczegółów bardzo naturalistycznie pokazanego gwałtu. Bertolucci, teraz już stary i schorowany, poruszający się na wózku inwalidzkim, wyznał, że czuje się winny, ale nie żałuje, gdyż nie chodziło mu o nagranie tego, jak „Maria gra upokorzenie”, lecz „jak naprawdę to upokorzenie przeżywa”.

Film uzyskiwał skrajne recenzje, a Pauline Kael, jedna z najsławniejszych krytyczek filmowych, napisała, że ludzie będą się spierać o ten film tak długo, jak długo będzie istniało kino. Marlon Brando został nominowany do Oskara, przegrał jednak z Jackiem Lemmonem, który zagrał Harry Stonera w Ocalić tygrysa. Bertolucci otrzymał nominację do Oskara za reżyserię, nagroda została ostatecznie przyznana Georgowi Roy Hillowi za Żądło.

W Polsce film wyświetlono po raz pierwszy w 2011 roku, gdy widzieliśmy już nie tylko Dziewięć i pół tygodnia, Mulholland Drive i Historię przemocy, ale też Nieodwracalne, Antychrysta i wspomnianą już Szamankę (żeby wymienić jedynie kilka spośród najbardziej znanych filmów pokazujących odważnie ujęcia intymne, realistyczne, niejednokrotnie perwersyjne i pełne przemocy). Film Bertolucciego mało kogo już szokował – niektóry krytycy używali nawet takich określeń jak „retro porno”, z nutką pobłażliwości i pewnego sentymentu za latami, gdy film mógł jeszcze bulwersować. Wciąż jednak był interesujący, głównie ze względu na magnetyczną postać Brando, który, wydawało się – trawestując wypowiedź Bertolucciego o Marii Schneider – „nie tyle gra, ile naprawdę przeżywa”. Po prostu jest sobą, dosłownie wciela się w rolę, tworząc postać bardzo realną, mężczyzny „fatalnego”, którego mroczny czar działa nieodparcie na kobiety, mimo iż nie ma z nim żadnej przyszłości. A może właśnie dlatego, że nigdy naprawdę się go nie posiądzie, można jedynie igrać z jego nieokiełznanym instynktem. Nadal, mimo 20 lat, które wtedy upłynęły od czasu gdy zagrał Stanleya Kowalskiego w Tramwaju zwanym pożądaniem, Brando był zmysłowy i zwierzęcy, tyle że w sposób bardziej zepsuty i wyrafinowany.

Ostatnie tango w Paryżu jest z jednej strony dziełem bardzo teatralnym. Możemy dostrzec tu podobieństwo do Ibsenowskiej koncepcji dramatu V aktu, gdzie najważniejsze już się stało, a traumy dzieciństwa, frustracje i rozczarowania, w końcu samobójstwo żony zbiegają się na naszych oczach w niewielkiej przestrzeni pustego mieszkania. Jest tu charakterystyczna dla Strindberga znacząca „rola osoby nieobecnej”, czyli żony. Paul wciąż o niej myśli, a nawet nadal się z nią kłóci. Tak więc nie ma tu niczego, czego już w teatrze by wcześniej nie pokazano. Sama scenografia, rekwizyty mogą być bardzo proste, prócz czterech ścian wystarczy symboliczna, stalowa konstrukcja mostu. Tak też pokazuje się to na scenie w Malarni Teatru Śląskiego.

Z drugiej strony inscenizacja teatralna napotyka tu na niesłychaną trudność: film opiera się na magnetycznym uroku „homme fatale”. Spektakl ma na to małe szanse – po pierwsze skąd wziąć takiego mężczyznę (to chciałyby zresztą wiedzieć chyba wszystkie panie), po drugie – jak wielokrotnie grać „magnetyzm”? Niewielu jest współczesnych aktorów, którzy mogliby się zmierzyć z tym zadaniem, być może Żebrowski? Kiedyś byłby to z całą pewnością Olbrychski. Jednak prawdę powiedziawszy, nawet aktorzy pełni tego czaru, nie są chyba w stanie być „męskim wampem” co wieczór, co spektakl, za każdym razem. Może nie umiałby tego zrobić po raz pięćdziesiąty sam wielki Brando. To jest pewna zwierzęca cząstka, którą trudno okiełznać, wziąć na sznurek za wbite w nosie kółko i kazać co wieczór pokazywać sztuczki. Łatwiej bawić, wzruszać, straszyć – choć to też niezwykły dar i umiejętność, lecz magnetyzm – tego się nie gra, to się „roztacza”. Nic więc w sumie dziwnego, że zabrakło tego w spektaklu Jacka Bały.

Odniosłam wrażenie, że reżyser nawet nie próbował grać na tej strunie. Paul (w tej roli Grzegorz Przybył) jest wielkim, silnym mężczyzną, jednak za głośno ryczy, jest kanciasty i został poprowadzony w raczej kierunku ponurego draba niż emanującego mrocznym seksem desperata. Jean (Natalia Jesionowska) jest w swej roli bardzo przekonująca, gra wyśmienicie i mogłaby doskonale zastąpić Marię Schneider u boku Brando. Niestety jej relacja z Paulem jest w spektaklu psychologicznie mało prawdopodobna. Wracać po to, po co ona wraca do tego mieszkania, można tylko wtedy, gdy jest się pod nieodpartym, hipnotycznym urokiem. A ten Paul nie jest nawet pociągający. Jest wyłącznie gburowaty i gwałtowny, a to nie wystarcza. Oczywiście przekleństwem roli Paula jest stałe odnoszenie jej, porównywanie do Brando, ale od tego nie ma tu ucieczki. Na postaci Paula oparty jest cały pomysł, Jean ma rolę nieco przesuniętą na drugi plan.

Przy braku uzasadnienia dla fascynacji Paulem, całość była nieprzekonująca, zimna, sprowadzona do fizjologii, trochę nazbyt chwilami realistycznych. A nie o to zupełnie powinno chodzić. Tętniące gorącą krwią, obsesyjne tango zostało tu pozbawione swego żaru i tajemnicy. Dostaliśmy raczej danse macabre z trumną żony w tle.

Bardzo ciekawym, mistrzowskim elementem spektaklu był sposób opracowania światła. To ono sprawiło, że scena całkowitej nagości stojących na wprost siebie aktorów była piękna. Podobnie w pozostałych ujęciach, światło wydobywało z rysunku ludzkich ciał (i zakrywało) dokładnie to, co miało być wydobyte lub zostać zakryte.

Mimo braku aury, którą miał film, uważam, że spektakl wart jest obejrzenia, choćby po to, by przypomnieć sobie „skandaliczną” fabułę i historię samego filmu Bertolucciego, a na scenie zobaczyć tę jedną, jedyną scenę, gdy nadzy są niewinni.



Beata Klimowicz




#gajderia #gajderiamagazine #teatr #śląski #felieton #ostatnie #tango #danse






via Tumblr http://ift.tt/1FuLabp

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz